Jest taki dzień…

…kiedy masz ochotę rzucić soczystą kxxxą… i to nie jedną (a często i nie dwiema). W twoich trzewiach powstaje barwny wianuszek wyszukanych przekleństw i epitetów, które wiercą się, chcąc w spektakularnym stylu wydostać się na zewnątrz.

U mnie jakiś przedziwny okres. Nie czuję tej radości i nadziei, którą próbuje mi się wmówić, a wprost przeciwnie – przygniata mnie zagubienie i frustracja. Nie chcę, by roztaczano mi utopijną wizję przyszłości, ale by mnie ktoś wysłuchał i spróbował zrozumieć.
Wiem, że to nie jest dramat i pewnie kiedyś będę miała miłe, a nawet zabawne wspomnienia… ale w teraźniejszym „tu i teraz” jest to dla mnie budzący grozę teren, przez który niepewnie stąpam, pełna obaw i lęku.

Mam ogromną ochotę rzucić tym barwnym wianuszkiem, tak wy lecąc kosił wszystkich na swej drodze…

Podobno z każdej książki…

…można wyłuskać przynajmniej jedno sensowne zdanie. I choć brzmi to dość naiwnie, to mogę z czystym sumieniem z tym się zgodzić. Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż istnieją jakieś wyjątki, ale umówmy się, że są one niezbędne by potwierdzić regułę.

Z odmętu liter, wyrazów i zdań niejednokrotnie można wyłowić zdumiewającą i przepiękną perłę. Czy ktoś może powiedzieć, że czytanie nie jest fascynujące?

21 marca 2017 – to już rok…

Czy to nie dziś jest ten dzień, w którym wszystko do życia się budzi?
– – –
Właśnie dziś odeszła Pysia… choć już kilka lat z nią nie mieszkałam, to nieustannie obsypywała mnie ogromem radości i miłości za każdym razem gdy mnie widziała. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym przyjechała do mnie w… kieszeni polarowej kurtki; naszych wspólnych spacerów i zabaw.
Kudłaty kłębek o silnym charakterze, który pozostawił po sobie ogromną pustkę i masę wspaniałych wspomnień.
Dziękuję Ci Piesku za tych 12 lat i jeśli jest jakieś „tam” to na pewno jeszcze się zobaczymy… ostrzygę Cię, wykąpię i wyszczotkuję, Ty jak zwykle będziesz mi przekornie uciekać, a potem dam Ci cukierka w papierku i pobawimy się skarpetką…
To tak jak nasze wyjścia na zakupy, kiedy czekałaś pod sklepem  patrząc z niecierpliwością na drzwi, oczekując mojego powrotu… a ja byłam z Ciebie taka dumna!

Wszystko będzie dobrze… z pewnością już nie musisz bać się burz… i w ogóle niczego się nie bój.

PS. Szukaj Stefana…

„Modlitwa grzesznika”

Niegodny miłosierdzia Bożego,
świadomy bytu swego nędznego.
I choć pragnie – nie potrafi się zmienić.
Upadł za nisko… zło jest tak blisko.
Błaga o litość, o siłę, o wiarę:
„Pomóż mi Panie… bez Ciebie nie wstanę.”
Ostatnia szansa… i chociaż to trudne,
próbuje zaufać… pokazać co brudne.
Będzie walczył nie chce się poddać:
„Bądź ze mną Panie… samego nie zostaw.”

SzK (19.10.2014)

Pewnie stąpam po…

…kruchym lodzie, ale niech i tak będzie… Kościół nie jest idealny i każdy, kto uważa inaczej – nie podjął właściwej próby pochylenia się nad tym zagadnieniem.

W tym miejscu wiele osób splunie jadem przez lewe ramię i zaniecha dalszej lektury tego tekstu… no cóż… trudno 😉

Oczywiście sama idea Chrześcijaństwa, mająca swój początek w osobie Jezusa Chrystusa jest jak najbardziej trafna. I żeby nie było wątpliwości – nie zamierzam niczego krytykować (mam nadzieję, że uspokoiłam osoby, które dotarły do tego miejsca). Wspólnotę jednak tworzą ludzie, a ci, mimo iż „stworzeni na podobieństwo” – mają wysoki współczynnik niedoskonałości. Już w gronie apostołów bez problemu można odnaleźć pewne uchybienia, zachowania budzące niechęć i będące w kontrze do głównych założeń tej religii. Wydaje się, że dziś Kościół katolicki naszpikowany jest złem i nieprawością, jednak czy ilość niecnych występków nie jest wprost proporcjonalna do ilości wyznawców? W otoczeniu Jezusa było zaledwie dwunastu i to starannie wybranych, a co rusz napotykamy objawy skrajnej ignorancji. Ludzie byli, są i będą… ludźmi…
Warto zauważyć, że Wszechmogący podjął budowę tej monstrualnej budowali wiedząc jak marny budulec ma do dyspozycji. Od samego początku Bóg z niewyobrażalną cierpliwością obchodzi się z człowiekiem, pokazując, wyjaśniając i ucząc wciąż tych samych rzeczy. Finalnie można założyć, że wiedział co czyni, skoro ta przedziwna, dość tajemnicza budowla wciąż stoi i ma się całkiem nieźle. Uzasadnione wydaje się stwierdzenie, iż tajemnica sukcesu tkwi w planach architektonicznych budynku, a materiał jest sprawę co najmniej drugorzędną.

Ciągle, na każdym niemal kroku słyszymy o strasznych wydarzeniach mających miejsce w Kościele. Na półkach w księgarniach, niemal regularnie pojawiają się pozycje traktujące o nieprawości ludzi zaliczanych do grona wierzących, praktykujących czy o bezduszności kościelnej hierarchii. Sadystyczna zakonnica czy zgnębiony ksiądz, pozbawiony  możliwości ojcostwa i bliskości kochanej osoby zdają się nam dokładnie obrazować ten tajemniczy, niedostępny świat.
Takie pozycje niczego nie psują i niszczą, są natomiast idealnie w budowaniu własnego zdania na dany temat. Lekturę należy skonfrontować z posiadaną wiedzą i obserwacjami oraz przedyskutować z innymi. Trzeba też pamiętać, że żadna jednostka czy odosobniona grupa, nie determinuje cech charakterystycznych całej populacji.

Pewnego rodzaju dojrzałość pozwala na przyjmowanie różnych odcieni szarości… bo „dobry” to nie znaczy „idealny”.

„(…) Wciąż wielu rzeczy nie rozumiem, ale…

…jedno wiem na pewno: nie jestem tu po to aby zobaczyć anioły i nie jestem tu po to aby dawać słońce czy deszcz. Jestem tu po to żeby żyć, widzieć, słyszeć i czuć to wszystko, nawet jeśli to boli. Pewnego dnia powiesz mi dlaczego tu jestem… nie wiem kiedy, ale mi powiesz, wiem to ponieważ Ojcze – jestem twoim dzieckiem…”

„Młody Mesjasz”

Według mojej subiektywnej oceny film przeciętny, ale ze mnie taki znawca jak z morświna baletnica, więc nie ma co się do tej okrojonej recenzji przywiązywać. Trzeba przyznać, że temat dość trudny i mogło być gorzej…

Moją uwagę zwróciły słowa wypowiadane przez Głównego Bohatera tuż przed napisami końcowymi i to właśnie one widnieją powyżej. Może warto się nad nimi zatrzymać… sekundę…

Jezus jest przecież wcieleniem samego Boga… jak dużą mocą obdarzone jest zatem stwierdzenie, że „jestem tu po to żeby żyć, widzieć, słyszeć i czuć to wszystko (…)„. W skrócie wygląda to mniej więcej tak, że Wszechmogący zszedł z chmur by doświadczyć bolączek i trudności, które dotykają człowieka (i to tego z nizin społecznych).

Ale po co?

Może by lepiej rozumieć małego, słabego, wciąż grzesznego człowieka? Może to właśnie jest przyczyną złagodzenia srogiego oblicza Starotestamentowego Ojca – doznanie słabości tkwiących w ludzkiej powłoce doczesności?

„(…) wszystko (…)„?

Dlaczego zatem Bóg nie zdecydował się doświadczyć starości? Były pieluszki, pierwsze kroki, nauka życia, młodość, dojrzewanie, mniej lub bardziej stabilne dorosłe życie… a co ze starością?

Wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi… czy my też pewnego dnia dowiemy się dlaczego tu jesteśmy?
Czy pewnego dnia powiesz mi dlaczego tu jestem… akurat tak?