Miesiąc: Luty 2018

„(…) Wciąż wielu rzeczy nie rozumiem, ale…

…jedno wiem na pewno: nie jestem tu po to aby zobaczyć anioły i nie jestem tu po to aby dawać słońce czy deszcz. Jestem tu po to żeby żyć, widzieć, słyszeć i czuć to wszystko, nawet jeśli to boli. Pewnego dnia powiesz mi dlaczego tu jestem… nie wiem kiedy, ale mi powiesz, wiem to ponieważ Ojcze – jestem twoim dzieckiem…”

„Młody Mesjasz”

Według mojej subiektywnej oceny film przeciętny, ale ze mnie taki znawca jak z morświna baletnica, więc nie ma co się do tej okrojonej recenzji przywiązywać. Trzeba przyznać, że temat dość trudny i mogło być gorzej…

Moją uwagę zwróciły słowa wypowiadane przez Głównego Bohatera tuż przed napisami końcowymi i to właśnie one widnieją powyżej. Może warto się nad nimi zatrzymać… sekundę…

Jezus jest przecież wcieleniem samego Boga… jak dużą mocą obdarzone jest zatem stwierdzenie, że „jestem tu po to żeby żyć, widzieć, słyszeć i czuć to wszystko (…)„. W skrócie wygląda to mniej więcej tak, że Wszechmogący zszedł z chmur by doświadczyć bolączek i trudności, które dotykają człowieka (i to tego z nizin społecznych).

Ale po co?

Może by lepiej rozumieć małego, słabego, wciąż grzesznego człowieka? Może to właśnie jest przyczyną złagodzenia srogiego oblicza Starotestamentowego Ojca – doznanie słabości tkwiących w ludzkiej powłoce doczesności?

„(…) wszystko (…)„?

Dlaczego zatem Bóg nie zdecydował się doświadczyć starości? Były pieluszki, pierwsze kroki, nauka życia, młodość, dojrzewanie, mniej lub bardziej stabilne dorosłe życie… a co ze starością?

Wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi… czy my też pewnego dnia dowiemy się dlaczego tu jesteśmy?
Czy pewnego dnia powiesz mi dlaczego tu jestem… akurat tak?

„Codziennie umiera…

…Chrystus w nas, codziennie on zmartwychwstaje” – słyszymy w piosence SDM. Niesamowite słowa, których nie sposób zapomnieć.

Oczywiście, teraz mamy wzniosły okres Wielkiego Postu i tekst doskonale wpasowuje się w ten klimat. Męka, śmierć, Zmartwychwstanie… Tak, tak, tak… wiemy, że Jezus rokrocznie dźwiga ciężki krzyż, by finalnie na nim skonać, a następnie powstać z martwych. Oczywista oczywistość!

Jednak w piosence słyszymy, że Chrystus umiera codziennie… i to nie za górą, rzeką i dwoma morzami, ale tutaj – w nas, w człowieku. A co przed śmiercią? Męka… szyderstwa, biczowanie i ogromny ciężar, składające się na niemal nadludzkie cierpienia. Wciąż rozlega się agonalny krzyk: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?!” Wyobraźmy sobie, że to wszystko nieustannie rozgrywa się w człowieku, którego Bóg stworzył, zbawił, a następnie w nim zamieszkał. Wątpliwej jakości mir domowy… nieprawdaż?

Druga część wersu traktuje o codziennym Zmartwychwstaniu, które również ciągle się dzieje i bez wątpienia przynosi nadzieję, radość i wielkie zmiany. Podążając jednak za autorem tekstu (Jan Rybowicz), musimy zwrócić uwagę na słowa „jeszcze nie czas mój Synu, jeszcze nie czas”, które słyszy ten Nasz Zmartwychwstały od swojego Ojca.
Dlaczego właśnie tak?
Widok Jezusa wychodzącego z grobu z pewnością napawał lękiem, ale również rozwiewał wiele wątpliwości. Przekonania i wyobrażanie zostały zastąpione wiedzą podpartą doświadczeniem. Dla człowieka żyjącego na tym łez padole, jedyną drogą do Boga jest wiara… czyż wątpliwości, luki i niewiadome nie są warunkiem koniecznym do jej zaistnienia? „Jeszcze nie czas mój Synu”… oni jeszcze wątpią, wciąż błądzą… wciąż potrzebują czasu. Zatem logiczny wydaje się wniosek, iż opóźniając Zmartwychwstanie, Bóg daje nam drugą szansę… kolejną… i jeszcze jedną…
Dalsze słowa, piosenki zdają się być skierowane do człowieka – do nas. Wydaje się, iż akt Zmartwychwstania musi poczekać do momentu gdy człowiek powróci w granice swego człowieczeństwa. Odwrócony system wartości, brak strachu, pokory i ciągła pogoń, ucieczka… by przetrwać i trwać. Człowiek wpadł w otchłań śmierci i kluczy próbując znaleźć wyjście. Doskonale pasuje tu fragment z Ewangelii Jana (J 3, 3) „jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego”. Czyż to nie wyjaśniałoby zawiłości tekstu tej fascynującej piosenki? Musisz się narodzić – odnaleźć swe człowieczeństwo, zrozumieć co jest ważne, zatęsknić za Ojcem… wówczas będzie to ten czas.

Powróć ze śmierci do życia, a wtedy Chrystus Zmartwychwstanie specjalnie dla Ciebie –  w Tobie… i otrzymasz życie wieczne.

Pamiętaj człecze, iż prochem jesteś…

…i w proch się obrócisz (patrz Rdz 3, 19).

Dziś człowiek uznaje swoją nędzę, pokornie staje przed Bogiem i na znak pokuty posypuje swą głowę popiołem. Ten symboliczny gest rozpoczyna pełen zadumy okres Wielkiego Postu. Trzeba jednak wiedzieć, iż dzisiejszy Popielec jest tylko nikłą pozostałością po czasach kiedy to grzeszników obsypywano popiołem i wypędzano za miasto, by po solidnej, urągającej godności pokucie mogli wyznać swoje grzechy w konfesjonale.

Niezaprzeczalnie popiół kojarzy się z pokutą i żałobą, jednak jest w nim też aspekt budzący nadzieję. Przez swój oczywisty związek z ogniem, popiół stał się symbolem oczyszczenia, nawrócenia do Boga, które dokonuje się przez akt umartwienia. Potwierdzeniem niech będą słowa „nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1, 15), które można usłyszeć podczas uroczystości dzisiejszego dnia.

„Pyłem i prochem” określił się Abraham, który w swej prostocie prowadził negocjacje z Najwyższym, a Ten – co najważniejsze – wysłuchał go i poświęcił mu swoją uwagę. (patrz Rdz 18, 27) Czyż nie jest krzepiące, że Bóg, mimo iż zna naszą małość, wciąż jest przy nas, słucha, wspiera… niejednokrotnie cierpliwie czeka.

Piękno oraz bogactwo popielcowej symboliki ma przypominać ludziom, że są ulotnymi, przemijającymi bytami, którzy ratunek i schronienie mogą znaleźć tylko w Bogu.

Człowiek został stworzony…

…na obraz i podobieństwo. W swej ludzkiej przeciętności był doskonały i dobry, a jego infantylna prostota nie zakładała istnienia zła. Wspaniały ogród, piękny świat, który otrzymał od swego Ojca wydawał się oazą spokoju i kojącą sielanką. Tylko jedno, niezwykle bujne drzewo rosnące pośród rajskiego ekosystemu, miało przypominać człowiekowi o powinności posłuszeństwa wobec swojego Stwórcy. Dziecięca natura, która miała być zbawiennym darem, okazała się jednak ziarnem przeważającym szalę zagłady. Łatwowierność okazała się idealnymi wrotami wniknięcia zła, które nie omieszkało z nich skorzystać i rychło zagnieździć się w wątłej, ludzkiej istocie.

Tak, od tego momentu człowiek już nie był tym samym niewinnym i beztroskim dzieciątkiem. Choć jego niemal namacalna bezbronność i potrzeba rodzicielskiej opieki pozostały, to coś bezpowrotnie się zmieniło. Człowiek intuicyjnie, niemal automatycznie dostrzegł uszczerbek na swoim humanizmie. Przepełniony strachem i zmożony własnym wstydem postanowił ukryć się przed światem, Ojcem… samym sobą. Kontrast między rajskim światem, a brzydotą ludzkiej istoty okazał się niemożliwy do zniesienia. Człowiek obraził Boga, zniszczył dzieło stworzenia, czuł się niegodny Jego miłości i bliskości. Dusza splamiona grzechem boleśnie odszczepiła się od bożej, idealnej rzeczywistości.

W ten sposób człowiek nabył skłonność do grzechu.

Małe dziecko karmi się…

…mlekiem. Jest to fakt powszechnie znany i nie budzący wątpliwości. Niedojrzały i niemal zupełnie bezbronny układ pokarmowy takiego oseska, z pewnością nie poradziłby sobie ze złożonym, ciężkostrawnym posiłkiem. Co więcej – dietę należy rozszerzać stopniowo, by finalnie osiągnąć zamierzony jej zasięg. Dopiero po kilku latach, naznaczonych ograniczeniami oraz niepewnymi próbami, młody człowiek otrzymuje bigos. Jego organizm stopniowo narażany na kontakt z coraz bardziej złożonym pokarmem, teraz gotowy jest na przyjęcie tej skomplikowanej, niełatwej do strawienia mieszanki.
Taka koncepcja została mi przedstawiona w związku z wiarą, wzrostem duchowym… ogarnianiem tego co nieogarnione.

Jednak słuszność tego stwierdzenia w całej swej rozciągłości uderzyła mnie dopiero dziś. W jednej z książek natknęłam się na niemal analogiczny obraz. Autor posłużył się wizją ucznia 2 klasy szkoły podstawowej, który zadaje swemu nauczycielowi pytanie z zakresu znacznie przekraczającego jego możliwości rozumienia. Belfer oczywiście wie, że dane zagadnienie przeroście ucznia, a w konsekwencji zniechęci go do dalszego rozwoju i osobistych poszukiwań. Dlatego też udziela odpowiedzi stosując terminu i obrazy będące w zasięgu tego ciekawskiego młodzieńca. Nauczyciel wie, że takie przedstawienie tematu rozbudzi ciekawość i pozwoli wrócić do tematu, gdy zdobyta wiedza i możliwości poznawcze ucznia osiągną wymagany poziom.

Choć pierwszy przykład dotyczy fizjologii, a drugi psychiki to nie ulega wątpliwości, iż w obu przypadkach mamy do czynienia z metodą stopniowania trudności. Co więcej – oba te obrazy stworzone zostały na potrzeby wyjaśnienia sfery duchowej… jej rozwoju i dojrzałości.
Zatem trzeba cierpliwie, nieustannie poszukiwać i być gotowym na to by przyjąć, strawić, zrozumieć i wykorzystać. Przecież wszystko ma swój czas…

Tylko wiara, która…

…przeżywa kryzys, jest wiarą prawdziwą.

Stwierdzenie wydaje się słuszne… takie całkiem logiczne. Człowiek wierzący przecież rozważa, medytuje i próbuje zrozumieć, to w co wierzy. Trzeba założyć, że człowiek obdarzony głęboką wiarą, oczekuje czegoś więcej, głębiej, bliżej i bardziej. Konsekwencją takiego podejścia jest permanentny kryzys, pewien niedosyt i poczucie pustki. Jednak taki stan niesie za sobą cały festiwal wątpliwości. Niezaspokojone oczekiwania łatwo przeradzają się we frustrację, zniechęcenie i wątpliwości nadgryzające fundamenty. Pojawiają się pytania o zasadność i sens samej wiary.

Czy nadal kryzys jest domeną wielkiej wiary? Gdzie jest granica wątpliwości, której nie należy przekraczać?